Święta Bożego Narodzenia będą już za trzy tygodnie. Oznacza to, że nadszedł coroczny okres wzmożonych wydatków. Według badań zrealizowanych przez BIG InfoMonitor 1, Polacy w 2023 roku wydali na święta średnio 1441 zł, z czego aż 552 zł przeznaczyli na prezenty (o 25% więcej niż w 2022 roku). Patrząc realnie, tegoroczne święta nie zapowiadają się na tańsze, ponieważ stopy procentowe utrzymują się na wysokim poziomie. Jak więc nie ulec presji zakupowej i nie nadwyrężyć swojego budżetu? Oto cztery zasady, które warto mieć na uwadze.
Według raportu UCE Research i Grupy Offerista 2, ponad 13% Polaków korzystało w zeszłym roku z kredytów lub pożyczek gotówkowych i przeznaczało je właśnie na świąteczne wydatki. Choć dawanie prezentów jest wyrazem troski i szacunku dla bliskich, nie warto narażać się na zbędny stres związany z finansowymi zobowiązaniami. Zachęcam, aby w pierwszej kolejności zatroszczyć się o siebie, czyli utrzymać swój budżet w ryzach i nie przekraczać swoich możliwości finansowych.
„Kup teraz, zapłać później” to coraz popularniejsza metoda zakupów w internecie, która dla naszych portfeli może być nawet groźniejsza niż spirala klasycznych rat i kredytów. Odroczona płatność bazuje na mechanizmie psychologicznym, w którym moment podjęcia decyzji o zakupie nie jest obciążony żadnym kosztem. Prowadzi to często do złudzenia, że zakupy są bardziej dostępne niż w rzeczywistości. Ponadto, decyzja o zakupie skrócona jest do kilku sekund, co jeszcze ułatwia kliknięcie magicznego przycisku „kup teraz”. Ten mechanizm to jednak nic innego jak raty na drobniejsze zakupy, a historia spłaty tego zadłużenia wpływa na naszą zdolność kredytową.
Jeśli spędzasz święta w stałym gronie najbliższych, rozważ organizację losowania prezentowego. Każda osoba otrzymuje w ten sposób prezent, co pozwala ograniczyć koszty i uniknąć nadmiernego obciążenia budżetu. Ustalanie wspólnego limitu cenowego na prezenty oraz wymiana informacji o aktualnych potrzebach może uczynić święta bardziej ekonomicznymi, a w konsekwencji również satysfakcjonującymi.
W ósmym i trzynastym odcinku „Oszczędnościowego Espresso” poruszałem temat szerokiego kadrowania, czyli patrzenia na nasze poszczególne sprawy finansowe jak na jeden wielki organizm. Stworzenie specjalnej pozycji budżetowej na święta i regularne oszczędzanie na nią przez cały rok - lub korzystanie z promocji na prezenty i dekoracje świąteczne w różnych okresach roku - pomoże Ci zmniejszyć stres finansowy podczas świątecznych przygotowań.
Dzięki powyższym zasadom można cieszyć się świętami bez nadmiernego obciążenia finansowego i - zamiast przejmować się napiętym budżetem lub kolejnymi zadłużeniami - skupić się na odpoczynku i wzmacnianiu serdecznych relacji z najbliższymi.
Przypisy:
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 02.12.2024 r.
W „Oszczędnościowym espresso” przybliżam zagadnienia związane z podejmowaniem decyzji dotyczących naszych portfeli, oszczędności i stanu posiadania. Podstawą większości badań oraz teorii, zawartych w moich artykułach, jest dziedzina nauki łącząca w sobie ekonomię i psychologię, czyli tzw. ekonomia behawioralna. Dziś piszę o jednym z pierwszych (i najważniejszych) dokonań tej dziedziny, które podważyło tezy zawarte w klasycznej teorii ekonomii, czyli o efekcie posiadania.
Dlaczego tak trudno jest nam się rozstać z niektórymi rzeczami? Dlaczego nadajemy niektórym rzeczom większą wartość niż ich rzeczywista wycena? Odpowiedzi na te pytania dostarcza koncepcja efektu posiadania (z ang. endowment effect), a więc tendencji do przypisywania większej wartości rzeczom, które posiadamy, w stosunku do tych, których nie mamy. Szereg badań nad tym zjawiskiem dowodzi, że stosunek ceny proponowanej za sprzedaż posiadanego produktu w stosunku do ceny, za którą bylibyśmy skłonni kupić taką samą rzecz, wynosi mniej więcej 2 do 1. Co to oznacza? Jeżeli otrzymasz propozycje sprzedaży swojego roweru, to cena, za którą będziesz skłonny go sprzedać, wyniesie prawdopodobnie dwa razy tyle niż cena, za którą byłbyś skłonny kupić taki sam rower od kogoś innego. A więc jeżeli mielibyśmy wycenić „wartość posiadania” jakiegoś przedmiotu, wyniosłaby ona drugie tyle, ile sami bylibyśmy skłonni zapłacić za dane dobro, rzecz czy usługę.
Aby wytłumaczyć ten mechanizm, musimy cofnąć się do 3 odcinka „Oszczędnościowego espresso” , w którym opisywałem zjawisko ucieczki od strat. Według tej noblowskiej teorii, nieprzyjemność związana z odczuwaniem straty jest mniej więcej dwa razy silniejsza niż przyjemność związana z odczuwaniem zysku. Aby zrekompensować sobie „utratę” przedmiotu, który posiadamy i do którego jesteśmy przywiązani, podświadomie podwajamy jego wartość wyjściową, bilansując sobie te dwa skrajne uczucia. Im bardziej rzeczywista cena sprzedaży przedmiotu będzie niższa od naszego pierwotnego założenia, tym większy będzie dyskomfort związany z uczuciem straty.
Najbardziej obrazowym przykładem efektu posiadania jest model subskrypcyjny wszelkiego rodzaju treści i usług, który staje się coraz bardziej popularny. Dlaczego więc coraz częściej korzystamy, a coraz rzadziej posiadamy? Nieoczywistą odpowiedzią na to pytanie jest właśnie endowment effect. Już w pierwszym dniu korzystania z subskrypcji (np. platformy streamingowej lub prasy) podświadomie powiększamy jej cenę o swoistą wartość posiadania. Rezygnacja z subskrypcji wiązałaby się wprawdzie z odzyskaniem ceny rynkowej, ale nie miałaby dodatkowej wartości posiadania. Nasz umysł księguje tę wartość jako stratę. Modele subskrypcyjne sprytnie wykorzystują to zjawisko, opierając się na naszej niechęci do ponoszenia strat. Nawet jeśli korzystasz z platformy streamingowej raz na miesiąc lub nawet rzadziej i - wydawałoby się - bardziej opłacalne byłoby sporadyczne wypożyczenie treści online, to efekt posiadania skutecznie Ci w tym przeszkodzi.
Przykłady zastosowania efektu posiadania można znaleźć również w innych aspektach, takich jak np. gromadzenie niepotrzebnych rzeczy osobistych, problem ze sprzedażą własnej nieruchomości za nierynkową, wygórowaną cenę czy nawet emocjonalne przywiązanie do akcji spółki ze słabymi prognozami na ich wzrost. Świadomość tego zjawiska może nam pomóc spieniężyć niepotrzebne rzeczy, które w naszej głowie jawią się jako bezcenne relikty lub zasilić nasz budżet dodatkową gotówką po solidnym przeglądzie niepotrzebnych subskrypcji. Pamiętajmy, że z biegiem czasu nawet drobne kroki przyniosą istotne rezultaty.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 15.11.2024 r.
Według raportu z badania przeprowadzonego w 2024 roku w ramach Kongresu Edukacji Finansowej i Przedsiębiorczości, aż 71% Polaków deklaruje braki w swojej wiedzy finansowej w kontekście osobistych potrzeb. Na pytanie o samoocenę swojej wiedzy ekonomicznej 11% osób wskazuje, że ich wiedza jest bardzo mała, 26% twierdzi, że jest raczej mała, a 34% deklaruje wiedzę na przeciętnym poziomie. Wyniki badań są co najmniej alarmujące. Jeżeli nie zaczniemy się edukować z zakresu finansów, nasz poziom bezpieczeństwa i ogólne poczucie szczęścia będą się stopniowo obniżać.
Jeżeli jeszcze nie znasz IKZE, to po przeczytaniu tego artykułu znajdziesz się w gronie jedynie 13% Polaków deklarujących wiedzę z zakresu tego emerytalno-podatkowego rozwiązania. Czym jest indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego? Jest to jeden z elementów tzw. III filaru polskiego systemu emerytalnego, w ramach którego możemy nie tylko gromadzić i inwestować oszczędności na czas po zakończeniu aktywności zawodowej, ale również korzystać z odliczeń podatkowych przy rozliczaniu rocznego PIT-u. Osoby posiadające nawet podstawową wiedzę finansową są świadome tego, że stopniowe budowanie wolności finansowej to nie tylko skupianie się na poszerzaniu wpływów finansowych, ale również mądre wykorzystanie ulgi podatkowej. W 2024 roku limit wpłat na IKZE wynosi 9388,80 zł, co stanowi 120% przeciętnego prognozowanego wynagrodzenia miesięcznego w gospodarce, oraz 14 083,20 zł dla samozatrudnionych. Warto podkreślić, że pełne wykorzystanie rocznego limitu nie jest konieczne. Inwestowanie w IKZE możemy zacząć już od 100 zł, a sam produkt nie wymaga od nas regularności wpłat.
Założeniem i główną filozofią IKZE jest oszczędzanie do 65. roku życia (dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn). Oszczędzone środki możemy oczywiście wypłacić wcześniej, jednak wówczas będziemy zmuszeni do „zwrócenia” podatku dochodowego, który sobie do tej pory odliczyliśmy. Tak więc z jednej strony gromadzimy nieopodatkowane środki na naszą przyszłość, z drugiej zaś zasilamy nasz teraźniejszy portfel właśnie o zwrócony podatek, który możemy na przykład reinwestować. Z odliczeń podatkowych można korzystać zarówno podczas pracy na etacie, jak i prowadzenia jednoosobowej działalności gospodarczej. W zależności od wysokości wpłaconej kwoty oraz progu podatkowego, w jakim się rozliczamy, odliczenia z tytułu IKZE będą następujące:
*Obliczenia własne TFI PZU. Aby otrzymać szczegółowe informacje i wyliczenia, skontaktuj się z doradcą podatkowym lub właściwym urzędem skarbowym. Opodatkowanie zależy od indywidualnej sytuacji podatnika i w przyszłości może się zmienić.
Z danych publikowanych przez ZUS wynika, że pokolenie dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków może liczyć na 25-30% stopy zastąpienia emerytalnego. Oznacza to, że różnica między wynagrodzeniem otrzymywanym przed emeryturą a samym świadczeniem emerytalnym będzie tak wielka, że budowanie dodatkowych źródeł emerytalnych nie jest już tylko życzeniem, a logiczną koniecznością. IKZE, dzięki swojej konstrukcji, jest nie tylko świetnym rozwiązaniem na optymalizację podatkową, ale przede wszystkim stanowi solidne, dodatkowe zabezpieczenie naszej przyszłości.
Źródła:
1. KEFiP_badanie_2024_krótka wersja_1 (zbp.pl)
2. Dane ZUS
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 30.11.2024 r.
Czas na rozprawienie się z trzema mitami dotyczącymi pracowniczych planów kapitałowych (PPK), z którymi zmagamy się od 2019 roku czyli od momentu ich powstania. Teorie te powtarzane są nie tylko przez potencjalnych uczestników PPK, ale również - co gorsza - przez samych pracodawców, którzy są pierwszym źródłem informacji o PPK dla osób zatrudnionych. Jeżeli przedstawione poniżej mity powstrzymują Cię od budowania długoterminowych oszczędności, to zapraszamy do lektury.
Philip E. Tetlock - amerykańsko-kanadyjski specjalista w dziedzinie prognozowania, profesor na Uniwersytecie Pensylwanii - przeprowadził niegdyś jedne z najdłużej trwających badań, a rezultaty okazały się zdumiewające. Autor książki „Superprognozowanie. Sztuka i nauka prognozowania” dowiódł podczas prowadzonych przez 20 lat badań, że przewidywania oraz analizy dotyczące przyszłych zdarzeń, głoszone przez eksperta (np. dziennikarza, polityka lub profesora), okazały się mniej więcej tak samo precyzyjne jak skuteczność szympansa rzucającego strzałkami do tarczy. Z przewidywaniami dotyczącymi losu PPK spotykam się niemal codziennie. Pomijając fakt, że prognozy te cechują się nadmierną pewnością i głoszone są zazwyczaj przez osoby niebędące ekspertami (w badaniach Tetlocka osoby bardziej pewne swoich opinii myliły się częściej niż osoby wykazujące wątpliwości), oparte są często na jednym zdarzeniu z przeszłości (w tym przypadku – na przeksięgowaniu pieniędzy z OFE do ZUS-u). Mamy tu więc do czynienia z typową heurystyką dostępności, czyli błędem myślowym, o którym napiszę w jednym z kolejnych odcinków „Oszczędnościowego Espresso”. Już sama konstrukcja opodatkowania PPK lub też możliwość dokonywania zwrotów środków, uniemożliwia powtórzenie scenariusza otwartych funduszy emerytalnych (OFE).
Mitem królującym w portalach społecznościowych jest teoria o podwójnym opodatkowaniu środków w PPK. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że nie dość, że środki trafiają na rejestr PPK już po opodatkowaniu, to drugi podatek dochodowy jest nam „zabierany” podczas zwrotu lub wypłaty środków z PPK. Jest to nieprawda. Ten mit wziął się zapewne z utożsamiania podatku od zysków kapitałowych (tzw. podatku Belki) z podatkiem dochodowym. Polski system podatkowy nie należy do najprostszych, więc jestem skłonny tę pomyłkę zrozumieć. Każde rozwiązanie oszczędnościowe w Polsce, takie jak np. lokata czy konto oszczędnościowe, podlega przecież opodatkowaniu od zysku z inwestycji. Jeśli natomiast chodzi o PPK, to kluczowa jest jedna kwestia - podatek dochodowy pobierany jest tylko raz, podczas naliczania wpłat do PPK przez pracodawcę, podobnie jak jest to robione w przypadku całości wynagrodzenia. A wpłata do PPK jest niczym innym jak właśnie częścią wynagrodzenia pracownika. Z kolei podatek od zysków kapitałowych - w przypadku wypłaty z PPK po osiągnięciu 60. roku życia – w ogóle nie jest pobierany.
To sformułowanie słyszę bardzo często od tych, którzy są w opozycji do osób powierzających oszczędności instytucji zarządzającej PPK. Gdybyśmy mówili o innym produkcie emerytalnym z tzw. trzeciego filaru, być może to zdanie miałoby sens, ale nie w przypadku PPK, które składa się z wpłat integralnych i proporcjonalnych. Każda wpłata pracownika do PPK jest powiększana o kolejne 75% tej kwoty od pracodawcy (stosunek 2% od pracownika do 1,5% od pracodawcy). Ponadto za samo przystąpienie do programu przysługuje nam dopłata powitalna z Funduszu Pracy w wysokości 250 zł oraz dopłata roczna w wysokości 240 zł za każdy poprzedni rok uczestnictwa w PPK. Jeżeli więc ktoś, już na początku inwestycji, jest w stanie uzyskać dodatkowo 75% wpłaconego kapitału i to bez konieczności długoterminowego oszczędzania, to - niestety - nie jestem w stanie uwierzyć w ten mit. Wspomnę jeszcze, że w PPK zarówno wpłata pracownika, jak i wpłata pracodawcy, dodatkowo „pracują” w ramach działalności inwestycyjnej prowadzonej przez fundusze.
Mity na temat finansów osobistych (ale nie tylko) wynikają najczęściej z niezrozumienia pewnych mechanizmów i zależności. Niektóre popularne teorie idealnie wpisują się w nasz światopogląd, a weryfikacja faktów związanych z danym zagadnieniem nie tylko wymaga czasu, ale także mogłaby zaburzyć nasz obraz świata (przed czym często się wzbraniamy). Zachęcam szczerze do systematycznego pogłębiania wiedzy z zakresu finansów osobistych i samodzielnego fact-checkingu (tj. weryfikacji faktów w wiarygodnych źródłach). Jeżeli sami nie zadbamy o własne finanse (oraz swoją wiedzę), nikt inny za nas tego nie zrobi.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 15.10.2024 r.
30 września 2024 roku odbyła się premiera raportu TFI PZU „Kobiety nieinwestorki. O Polkach, które inwestują i o tych, które przed inwestowaniem coś powstrzymuje” autorstwa dr hab. Katarzyny Sekścińskiej. Z raportu dowiadujemy się o tym, z jakich narzędzi korzystają kobiety inwestorki, jak siebie oceniają, a także jak szacują swoje możliwości i umiejętności inwestycyjne w porównaniu z innymi. Zapraszam do zapoznania się z najistotniejszymi wnioskami z raportu.
W raporcie wyodrębnione zostały dwie grupy kobiet – Polki inwestujące i Polki nieinwestorki. Już na wstępie uwagę przykuwa widoczna rozbieżność w postrzeganiu siebie samych przez osoby należące do obu badanych grup. Cechy, takie jak: odporność na stres, umiejętności analitycznego myślenia czy dobra intuicja, oceniane są zdecydowanie wyżej u inwestorek niż u nieinwestorek. Zestaw innych cech, które można ogólnie zdefiniować jako „pewność siebie”, również w większym stopniu jest domeną kobiet inwestujących, niż tych, które nie posiadają takiego doświadczenia. Owa pewność siebie może mieć swoje odzwierciedlenie w skłonnościach do podejmowania ryzyka. Z danych tych można wywnioskować, że nawet podstawowa wiedza o poziomie ryzyka inwestycyjnego, przypisanego do poszczególnych instrumentów finansowych (jak akcje czy obligacje), może otworzyć drzwi do inwestowania kobietom o większej awersji do ryzyka (czyli np. w bardziej bezpieczne obligacje lub w jednostki uczestnictwa funduszy obligacyjnych).
Inwestycje, chociażby w postaci zakupu jednostek uczestnictwa funduszy, można rozpocząć już od stu, a w niektórych przypadkach nawet od kilkudziesięciu złotych. Według omawianego raportu 77% nieinwestujących Polek uważa, że minimalna kwota, od której można zacząć inwestowanie wynosi 3000 zł. Jednocześnie tym, co najbardziej blokuje Polki przed inwestowaniem jest zbyt mała wiedza na temat narzędzi inwestycyjnych. Prawie co druga nieinwestująca Polka (49%) uważa również, że inwestowaniem zajmują się tylko eksperci i ludzie zamożni. Zarówno Polki inwestujące, jak i nieinwestorki uważają niemal zgodnie, że inwestowanie jest ciekawe, ale trudne. Te dane pokazują potężną rozbieżność między przekonaniami a tym, co aktualnie dzieje się w świecie finansów i inwestycji. Edukacja finansowa i „uzbrajanie” Polek i Polaków chociażby w podstawową wiedzę inwestycyjną wydają się nie być już tylko życzeniem, a koniecznością.
Według wniosków z raportu, długość oszczędzania i stopniowe budowanie doświadczenia mają wpływ na długość inwestycji wśród kobiet. Im mniejsze doświadczenie lub jego całkowity brak, tym bardziej działa efekt dyskontowania hiperbolicznego (preferowania szybszej, lecz niższej nagrody, od wyższej, ale odległej w czasie), o którym pisałem w pierwszym odcinku „Oszczędnościowego Espresso”. Panie bez doświadczenia w inwestowaniu preferują inwestycje krótkoterminowe z szybkim zyskiem. Wraz ze wzrostem doświadczenia preferencja ta się zmienia i inwestycje długoterminowe stają się dla nich równie atrakcyjne.
O tym, jakie warunki stawiają kobiety przed wejściem w świat inwestycji, jakie mają obawy, z czym się mierzą i jakie różnice dostrzegają między sobą a mężczyznami – inwestorami, przeczytacie w pełnej wersji raportu „Kobiety nieinwestorki” - raport dostępny Tutaj.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 30.09.2024 r.
Ekonomia behawioralna dowiodła, że można sterować nie tylko naszymi emocjami, motywacją czy szczęściem, ale również naszym zachowaniem poprzez odpowiednio ułożone liczby i informacje. Czy zniżka w wysokości 30% jest okazją, czy jednak przemyślaną, docelową ceną sprzedawcy? Czy widząc cenę po zniżce, bez informacji o cenie „wyjściowej”, jesteśmy równie skłonni do zakupu? W dzisiejszym odcinku skupiam się na omówieniu błędu myślowego, w przypadku którego nawet świadomość jego istnienia nie daje nam stuprocentowej przewagi. A jeśli daje, to pod pewnym warunkiem.
Kilka miesięcy temu, wraz z moją narzeczoną, wybraliśmy się do salonu z żaluzjami i roletami. Uznaliśmy, że przyszedł czas na większą ochronę naszej domowej prywatności. Pierwsza wycena żaluzji wyniosła 5800 zł. Tanio? Drogo? Na tym etapie trudno było stwierdzić, ponieważ być może właśnie tyle to kosztuje. Po dwóch tygodniach od pierwszej wyceny zamówiliśmy, w innym salonie, usługę dokładnego pomiaru naszych okien. Tym razem zmieniliśmy zamysł co do szerokości żaluzji - zamiast 5 cm zdecydowaliśmy się na 2,5 cm. Po paru dniach przyjechał do nas właściciel małego, lokalnego salonu, wymierzył okna, wyciągnął kalkulator i po chwili powiedział: „cena z montażem wyniesie 3300 zł”, na co moja narzeczona krzyknęła z nieposkromionym entuzjazmem : „Super cena! Bierzemy!”. Jak się pewnie domyślacie, ten okrzyk nieco osłabił moją pozycję negocjacyjną, do której tak ochoczo się przygotowywałem, bez względu na cenę. Jak się później okazało, cena była standardowa, jak na tę szerokość żaluzji, a znalezienie ich w jeszcze niższej cenie też mogłoby się udać. Jednak w tej sytuacji to nie parametry techniczne odegrały największą rolę, ale tak zwana „kotwica”. Czyli to, co moja narzeczona usłyszała podczas pierwszej wyceny.
Podczas badań nad zjawiskiem zakotwiczenia, grupie odwiedzających centrum nauki Exploratorium w San Francisco zadano następujące pytania:
Średnia odpowiedź na drugie pytanie wyniosła w tej grupie 257 metrów. Osobom z drugiej grupy zadano podobne pytania, z tą różnicą, że najpierw zapytano je czy najwyższa sekwoja ma więcej, czy mniej niż 55 metrów (o 310 metrów mniej niż w przypadku pierwszej grupy). Średnia odpowiedź na pytanie o wskazanie wysokości najwyższej sekwoi wyniosła w drugiej grupie już tylko 86 metrów. Skąd więc wzięły się tak duże rozbieżności w odpowiedziach udzielonych przez uczestników obu grup?
Heurystyka zakotwiczenia to metoda wnioskowania, polegająca na opieraniu swoich osądów i decyzji na podstawie punktów odniesienia, czyli tzw. „kotwic”, których prawdziwości nasz umysł już nie weryfikuje. To, czy dana „kotwica” będzie prawdziwa lub bliska prawdy, czy nie, schodzi na drugi plan. Szereg eksperymentów pokazał, że nawet wysoka świadomość tego zjawiska nie chroni nas przed pułapką zakotwiczenia. „Kotwica” to również jedna z podstawowych zasad negocjacyjnych. Doświadczony negocjator ustawi cenę wyjściową (czyli właśnie „kotwicę”) na takim poziomie, aby ewentualny wynik negocjacji był równy lub bliski minimalnej, oczekiwanej ceny. Podobnie działają promocje i obniżki, w których cena wyjściowa jest jedynie „kotwicą”, a cena promocyjna jest ceną oczekiwaną.
Jeden z ciekawszych eksperymentów nad tym zjawiskiem przeprowadzono na grupie profesjonalnych i doświadczonych agentów nieruchomości. W badaniu poproszono ich o wycenę wartości domu wystawionego na sprzedaż. Połowie z nich pokazano broszurę nieruchomości z wyższą ceną, a drugiej połowie z niższą. Agenci twierdzili, że rekomendowana cena nie miała wpływu na ich subiektywną wycenę. Jak się okazało, byli w błędzie. Rozbieżność w średniej wycenie obu grup była gigantyczna. Wskaźnik zakotwiczenia (czyli procentowy stosunek różnicy szacunków do różnicy wartości „kotwic”) wyniósł w ich przypadku aż 41%. To badanie dowiodło, że „kotwice” są jednym z najsilniej oddziałujących błędów myślowych.
Badania nad zjawiskiem kotwiczenia dowiodły, że wyłącznie dokładna analiza danego obszaru wiedzy oraz sama świadomość „kotwic” może zminimalizować ryzyko nieświadomego opierania naszych decyzji, w szczególności tych finansowych, na podstawie nieprawdziwych lub przypadkowych informacji. Już sama świadomość zjawiska w kontekście negocjacji czy ustanawiania cen może - w długim terminie - korzystnie wpłynąć na nasze decyzje zakupowe i tym samym na nasz portfel.
Czy jesteśmy w stanie obronić się przed zjawiskiem kotwiczenia, skoro wpadamy w tę prostą pułapkę przez tak zwany „tryb lenia” naszego umysłu? Jedynym sposobem obrony jest własna, rzetelna analiza informacji na dany temat z jednoczesnym odrzuceniem podanych nam na tacy danych. Szczególnym przykładem są wszelkie negocjacje cen, w których „kotwica” jest często jedynym narzędziem dla sprzedającego do uzyskania zamierzonego celu. Powiedzenie „bądź czujny” jest więc adekwatne do tej sytuacji, ponieważ połączenie wiedzy i świadomości może skutecznie obronić nasze portfele przed nadprogramowymi wydatkami.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 13.08.2024 r.
Źródłem dodatkowych pieniędzy jest nie tylko wyższy dochód, ale również przemyślane zmniejszenie wydatków i określenie miejsca dla każdej naszej złotówki. Brzmi banalnie, jednak skrupulatne zarządzanie finansami osobistymi nie jest proste. Trudność nie polega na samym spisaniu przychodów i planowaniu wydatków, tylko na konsekwencji we wdrożeniu zmian na podstawie przeprowadzonej analizy oraz na zdefiniowaniu celu oszczędzania. Dzisiaj o pięciu podstawowych krokach w zarządzaniu finansami osobistymi.
“Kto nie wie, dokąd chce dopłynąć, ten nie będzie miał pomyślnych wiatrów”. To powiedzenie dobrze obrazuje myślenie o naszych oszczędnościach. Pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zrobić jeszcze przed rozpoczęciem skrupulatnej analizy naszych kosztów, powinno być jasne określenie celu, który będzie odpowiedzią na pytanie: „Jaki problem rozwiążę z pomocą badania budżetu domowego?”. Może to być utworzenie poduszki finansowej, dzięki której wzmocnimy poczucie bezpieczeństwa na wypadek utraty pracy, pozbycie się długów konsumenckich, które ograniczają nasze plany, czy wkład własny na mieszkanie. Odpowiedź na tak zadane pytanie określi nasz główny cel, a budżet domowy będzie tylko narzędziem do jego osiągnięcia. Jasno określony cel będzie naszą podstawową motywacją do konsekwentnego zarządzania i planowania wydatków.
Jeżeli każdy lub prawie każdy miesiąc kończy się wyzerowaniem środków na Twoim koncie, a Ty za każdym razem zachodzisz w głowę, gdzie podziały się te wszystkie pieniądze, to znaczy, że między Twoimi wydatkami i przychodami stoi znak równości. Przed przystąpieniem do rzetelnej analizy swoich finansów określ, o ile procent (lub o jaką kwotę) chciałbyś zmniejszyć ponoszone wydatki. Wyznaczony i zapisany cel procentowy (lub kwotowy) w połączeniu z celem strategicznym zmotywuje Cię do pracy nad własnymi finansami.
Cichymi zabójcami naszych budżetów domowych są nieregularne i nieprzewidziane wydatki. Naprawa i ubezpieczenie auta, wesele znajomych, roczne rozliczenie mediów czy niespodziewana naprawa sprzętu domowego. Spisz wszystkie nieregularne i nieprzewidziane wydatki z ostatnich 12 miesięcy. Do uzyskanej kwoty dodaj 10%. Sumę podziel przez 12. Wynik dzielenia to kwota, która pomoże Ci wyeliminować zły nastrój spowodowany finansowymi niespodziankami. Odkładaj ją co miesiąc na oddzielny rachunek lub fundusz.
Po analizie wydatków i (jak na razie) wirtualnej redukcji kosztów w swoim budżecie domowym otrzymałeś zakładaną kwotę oszczędności. Aby ją urzeczywistnić, możesz ustawić zlecenie stałe na pierwszy dzień po wpływie wynagrodzenia i zgodnie z zasadą “najpierw zapłać sobie” możesz przelać ją jeszcze przed opłaceniem rachunków na fundusz inwestycyjny lub konto oszczędnościowe. Pamiętaj, że to Ty zarządzasz pieniędzmi, a nie one Tobą.
Jednym z najczęstszych powodów utraty pieniędzy jest tzw. wąskie kadrowanie (odc. 8 Oszczędnościowego Espresso), czyli rozpatrywanie naszych finansów w podziale na mniejsze problemy. Ten błąd myślowy podyktowany jest głęboko zaszytym mechanizmem ucieczki od strat. Pamiętaj, że mało zauważalne oszczędności na poszczególnych zakupach sumują się do zauważalnych kwot. Kupując telewizor za 5 tys. zł, oszczędność 50 zł nie zrobi na nas większego wrażenia, jednak nie przejdziemy już tak obojętnie obok 25% przeceny butów z 200 zł na 150 zł. Punkty odniesienia mogą zniekształcać nasze postrzeganie tego samego nominału. Kadruj szeroko, aby oszczędzać swoje pieniądze.
Dążenie do stabilności finansowej przy ograniczonych dochodach to przede wszystkim zmiana nawyków i sposobu myślenia o naszych pieniądzach. W odróżnieniu od często impulsywnych i emocjonalnych decyzji konsumenckich, osiągnięcie wolności finansowej to długotrwały proces, którego efektem jest poprawa poczucia własnego bezpieczeństwa. Sposób podejmowania decyzji finansowych, wyznaczenie celu, planowanie wydatków z odpowiednim wyprzedzeniem czy patrzenie na własne finanse w holistyczny sposób to nawyki, które mogą otworzyć nam drogę do znaczącej poprawy naszego nastroju.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 29.08.2024 r.
W latach 60. ubiegłego wieku rozpoczęto budowę brytyjsko-francuskiego, superszybkiego samolotu Concorde, mającego transportować pasażerów z Paryża lub Londynu do Nowego Jorku w 3,5 godziny. Sam etap projektowania maszyny pochłonął ponad miliard funtów, a większość sygnałów - już w tamtym okresie - wskazywała na nierentowność przedsięwzięcia. W latach 70. ceny ropy naftowej poszybowały w górę, co jeszcze bardziej obniżyło racjonalność projektu oraz znacząco skróciło listę linii lotniczych zamawiających maszynę, a ostateczny koszt wyprodukowania jednego samolotu okazał się 10-krotnie wyższy niż początkowo zakładano. Dlaczego więc, mimo tak niesprzyjających okoliczności, zdecydowano się na kontynuację projektu?
„Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem” - to popularne pocieszenie, które najczęściej słyszymy po stracie, której nie możemy odzyskać lub po inwestycji, która nie przyniosła nam żadnej korzyści. Łatwo powiedzieć, ale trochę trudniej zastosować, ponieważ nie lubimy tracić. Tak bardzo nie akceptujemy tego stanu, że próbujemy go zatuszować kontynuacją rzeczy, które tylko odwlekają w czasie nieuchronne poczucie dyskomfortu. Tkwienie w nierentownych lub nieefektywnych postanowieniach może to uczucie tylko pogłębić. Efekt utopionych kosztów (ang. sunk cost fallacy, nazywany również efektem Concorde) to błąd poznawczy, który objawia się podejmowaniem decyzji nie na podstawie szacowanych przyszłych rezultatów, a na podstawie kosztów, które zostały poniesione do tej pory (czyli kosztów utopionych). Im większe koszty, tym trudniejsza decyzja o wycofaniu się z przedsięwzięcia. Tak było również w przypadku Concorde´a. Nakłady finansowe i wizerunkowe były tak wielkie, że nawet w momencie pewności, że projekt będzie klapą, zdecydowano się na jego kontynuowanie. A może inaczej - z jakiegoś powodu nikt ze sponsorów ani kierownictwa projektu nie powiedział – „trzeba przerwać ten projekt, ponieważ od tego momentu jest on już tylko równią pochyłą”.
Efekt kosztów utopionych dotyczy nie tylko projektów biznesowych, ale również politycznych czy relacyjnych. Polityczne deklaracje zamieniają się często w pułapkę wizerunkową. Mimo oczywistych przesłanek bezcelowości niektórych decyzji lub inwestycji, politycy decydują się je forsować ze względu na ogromny koszt wizerunkowy wycofania się z nieracjonalnego postanowienia. Inwestycja w postaci poświęconego czasu w niemający przyszłości związek również może być podyktowana wagą kosztów utopionych. Richard H. Thaler w swojej bestsellerowej książce „Zachowania niepoprawne” przytacza przykład Vince’a, który wykupił karnet do halowego klubu tenisowego aż za 1000 dolarów. Członkostwo upoważniało go jednak tylko do jednej wizyty w tygodniu w okresie jesienno-zimowym. Po pewnym czasie Vince nabawił się kontuzji zwanej potocznie „łokciem tenisisty”. Mimo silnego bólu, który towarzyszył mu przy każdym kolejnym treningu, kontynuował grę przez następne 3 miesiące, aż do momentu, w którym ból stał się nie do zniesienia. W tym momencie pojawia się pytanie: czy Vince kontynuowałby treningi, gdyby karnet kosztował kilkanaście dolarów lub gdyby otrzymał go w prezencie?
Ekonomia zakłada pewne rozwiązanie, które może nam pomóc w podejmowaniu bardziej trafnych decyzji. Analiza kosztów alternatywnych (lub kosztu utraconych możliwości) pozwala obliczyć, z czego musimy zrezygnować, aby dostać lub osiągnąć coś, czego pragniemy. Zmiana decyzji w momencie zaangażowania w dany projekt (pieniężnego, czasowego czy emocjonalnego) powinna skupiać się na kosztach dotyczących różnicy między obecnym wyborem a najlepszą, dostępną alternatywą. Gdy na przykład podpisujemy umowę przedwstępną zakupu mieszkania i wpłacamy 10 tysięcy złotych bezzwrotnego zadatku, a w międzyczasie znajdujemy w tej samej cenie inną nieruchomość, ale w lepszej lokalizacji, w otoczeniu parków i z placem zabaw dla dzieci, to kosztem alternatywnym zmiany decyzji będzie strata 10 tysięcy złotych zadatku wpłaconego na rzecz pierwszej nieruchomości. Kosztami alternatywnymi pozostania przy pierwotnej opcji będą z kolei dłuższe dojazdy do pracy i rezygnacja z zabaw z dziećmi pod domem. Innym przykładem kosztu alternatywnego może być trzymanie oszczędności na nieoprocentowanym koncie bankowym, ponieważ świadomie rezygnujemy z zysków kapitałowych, które mogłyby przynieść inne produkty oszczędnościowe (takie jak np. fundusz inwestycyjny czy lokata).
Efekt Concorde jest przejrzystym przykładem podejmowania decyzji na podstawie kosztów utopionych. Mówimy wtedy o tak zwanej pułapce konsekwencji, która poniesiony dotąd wkład stawia wyżej niż spodziewane rezultaty. Może to prowadzić do podejmowania złych lub nierentownych dla nas decyzji. Aby zniwelować ten błąd poznawczy, możemy skorzystać z analizy kosztów alternatywnych, która jasno wskaże nam cenę za ewentualną zmianę decyzji.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 14.08.2024 r.
W 1999 roku Justin Kruger i David Dunning podzielili się ze światem wynikami bardzo ciekawych badań. Autorzy „Efektu Dunninga-Krugera” starali się dowieść, że osoby posiadające znikomą wiedzę w danej dziedzinie mają tendencję do zawyżania swoich umiejętności i kompetencji (tzw. Mount Stupid). Z kolei osoby będące ekspertami z danego zakresu mają tendencję do zaniżania poziomu swojej wiedzy w konkretnym obszarze (tzw. Valley of Despair). „Jeśli jesteś niekompetentny, nie możesz wiedzieć, że jesteś niekompetentny” - stwierdził jeden z autorów badania. Eksperyment ten był wielokrotnie powtarzany przez innych badanych, z różnym, nie zawsze tym samym skutkiem. Krytycy badania mieli wątpliwości, czy efekt nie jest połączeniem dwóch innych zjawisk: „złudzenia ponadprzeciętności” i „regresji w kierunku średniej”. Czy efekt Dunninga-Krugera naprawdę istnieje i jak wpływa na nasze decyzje dotyczące oszczędzania?
Zawodowo zajmuję się wyjaśnianiem pracownikom oraz ich pracodawcom trudnej, często niezrozumiałej dla nich konstrukcji programów oszczędnościowych. Swoją przygodę z produktami emerytalnymi rozpocząłem wraz z pojawieniem się w Polsce pracowniczych planów kapitałowych (PPK). Podobne rozwiązania funkcjonują z powodzeniem od lat w wielu krajach Europy, w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie czy w Nowej Zelandii. Z socjologicznego punktu widzenia, wprowadzenie PPK miało ogromny wpływ nie tylko na stopniowe powiększanie się oszczędności, ale w szczególności na kształtowanie się nawyków oszczędnościowych i inwestycyjnych Polaków. Podczas pracy przy takich programach jak PPK, IKE i IKZE spędziłem tysiące godzin w salach szkoleniowych z pracownikami dużych i małych firm czy instytucji samorządowych, zarówno w małych miasteczkach, jak i największych aglomeracjach. Wraz z moimi koleżankami i kolegami z zespołu zajmującego się tematyką oszczędnościowo-emerytalną staramy się diagnozować największe bariery, które sprawiają, że - z jakichś powodów - Polacy nie chcą zabezpieczać swojej finansowej przyszłości. Robimy to nie dlatego, żeby bezrefleksyjnie te bariery burzyć, tylko żeby dostarczać rzetelną i popartą faktami wiedzę na tematy, które są źródłem tych właśnie barier. Już na początku swojej drogi zawodowej, związanej z oszczędzaniem, zrozumiałem, że jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy jest wręcz dramatycznie niski poziom podstawowej wiedzy z zakresu finansów. Znamienne jest to, że decyzję o rezygnacji z PPK ludzie bardzo często opierają na lakonicznych i ogólnych stwierdzeniach osób trzecich, takich jak „na pewno ukradną”, „i tak nic z tego nie będzie”, „sam odkładam i mam więcej niż w PPK”, „to się nie opłaca”, „po co tam odkładać skoro i tak inflacja wszystko pochłonie” i inne, niemające zbyt dużego sensu twierdzenia. Te zdania zazwyczaj wypowiadają ludzie, którzy najczęściej nie są w stanie rozwinąć skrótu PPK lub nie zadali sobie choćby najmniejszego trudu, aby poznać konstrukcję programu, nie mówiąc o jej zrozumieniu. Czasami się zastanawiam czy ci sami ludzie, zbierając informacje na temat wakacyjnej destynacji, do której chcą się wybrać, posiłkują się opiniami ludzi, którzy nigdy jej nie odwiedzili?
Podejmując decyzję na temat swojej przyszłości finansowej, należy pamiętać, że jej konsekwencji nie będzie odczuwał ktoś, kogo zdaniem się sugerujemy, tylko my sami. Nikt nie zadba o nasze finanse, jeżeli sami o nie nie zadbamy. Niestety nadal ogromny wpływ na tak bardzo istotne decyzje ma coś, co osobiście nazywam „osadem informacyjnym”. Osad zniekształca nam realny obraz rzeczy, które czasami stają się atrakcyjne dopiero po dokładnym przetarciu i wysprzątaniu. Osad informacyjny to treści oparte na przekonaniach, stereotypach i półprawdach, które bardzo często są efektem zwykłej ucieczki od rzeczy, których nie chcemy lub boimy się zrozumieć.
Donald Rumsfeld, były sekretarz obrony USA, sformułował niegdyś taką oto myśl: „Mamy znane wiadome. Rzeczy, o których wiemy, że je wiemy. Wiemy również, że istnieją znane niewiadome. Innymi słowy, wiemy, że są pewne rzeczy, których nie wiemy. Ale są również nieznane niewiadome – takie, o których nie wiemy, że ich nie wiemy”. I właśnie z nimi mamy największy problem, ponieważ pierwszym krokiem do podejmowania słusznych decyzji w oparciu o informacje jest świadomość istnienia trzeciego obszaru, czyli „nieuświadomionych niewiadomych”. Bez względu na to, czy efekt Dunninga-Krugera istnieje, czy nie, ludzie uważający się za ekspertów w danej dziedzinie i przeceniający tym samym swoją wiedzę na dany temat, mogą w większości opierać swoją wiedzę na pierwszym obszarze, czyli „uświadomionych wiadomych”, nie sięgając nawet do obszaru nr 2 („uświadomionych niewiadomych”). Rzetelna wiedza na dany temat pozwala nam pomnażać pieniądze, natomiast jej brak jest najczęstszym powodem ich utraty.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 31.07.2024 r.
Około 2012 roku byłem święcie przekonany o tym, że największym gwarantem mojego dobrego samopoczucia będzie posiadanie reprezentacyjnego samochodu. To był okres, w którym fura musiała się zgadzać bardziej niż bilans w portfelu. Gdy tylko odłożyłem część pieniędzy na moją wymarzoną, używaną limuzynę, bank „poratował” mnie kredytem gotówkowym, finansując ⅔ wartości mojego wymarzonego, szwedzkiego auta. Po 3 miesiącach dopieszczania własnego ego rozpoczęła się jedna z najważniejszych finansowych lekcji, z której korzystam do dziś.
Wraz ze wzrostem wynagrodzeń, wzrasta nasz poziom życia, ale co za tym idzie, wzrastają również jego koszty. Schemat wygląda często podobnie: Więcej pieniędzy = większe lub lepsze mieszkanie. Większe mieszkanie = wyższy czynsz. Więcej pieniędzy = lepszy samochód. Lepszy samochód = większe koszty eksploatacji i droższe ubezpieczenie. Przykłady można mnożyć. Robert T. Kiyosaki, w swojej głośnej książce „Bogaty ojciec, biedny ojciec”, przekonuje o istnieniu dwóch schematów myślenia, które popychają nas w dwa, zupełnie różne, kierunki. Pierwszy schemat jest źródłem finansowej wolności, którą możemy osiągnąć, skupiając się na zakupie aktywów inwestycyjnych i wyczuwaniu szans biznesowych (aktywa). Drugi zaś jest czymś w rodzaju pułapki, w którą wpadamy, wydając pieniądze na rzeczy niegenerujące przychodów (pasywa). Mówiąc językiem autora: „Bogaci ludzie kupują aktywa. Biedni i klasa średnia kupują pasywa, myśląc, że to aktywa”. No dobrze, ale czym tak właściwie są te aktywa i pasywa? Pojęcia te tylko po części pokrywają się ze stricte rachunkowymi definicjami aktywów i pasywów, dlatego poświęcimy im nieco więcej uwagi. Według autora aktywami są wszelkie dobra, które generują nam przychody, takie jak nieruchomości, akcje, obligacje, jednostki uczestnictwa w funduszach, szanse biznesowe czy nowe kompetencje. Pasywa zaś to rzeczy i usługi, które generują wyłącznie koszty. Do worka z pasywami możemy wrzucić wszystko, co nie jest nam niezbędne i na siebie nie zarabia. Może to być samochód, którym na co dzień nie jeździmy; sprzęty, których nie używamy, a nawet pieniądze, które trzymamy na nieoprocentowanym koncie. „Aktywa wkładają pieniądze do Twojej kieszeni. Pasywa je wyjmują”, przekonuje autor. Spójrzmy na schemat przepływu pieniędzy osoby należącej do klasy średniej według Roberta T. Kiyosakiego:
Źródło: Robert T. Kiyosaki, „Bogaty ojciec, biedny ojciec”
Powyższy schemat jest mocno uproszczony. Ma przede wszystkim pokazać kierunek przepływu gotówki i cykl, w którym często bezrefleksyjnie funkcjonujemy. Cały nasz przychód konsumujemy i opieramy na nim kolejne zadłużenia (wynagrodzenie daje nam zdolność kredytową, z której korzystamy). Efektem takiego działania są pogłębiające się koszty życia, których zawczasu nie szacujemy. W schemacie „biednego ojca” nie inwestujemy w aktywa, a więc narzędzia, które mogą stać się kolejnym źródłem dochodu, tylko w pasywa, które - co prawda - mogą sprawiać nam przyjemność, ale nie generują zysków. Czy to źle? Moim zdaniem nie można tego wartościować ani oceniać. Jeżeli naszym wyznacznikiem jest ogólny poziom szczęścia i zadowolenia z życia, a ten schemat go zapewnia, to oczywiście nikomu nic do tego.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To przysłowie może okazać się mocno aktualne w kontekście deklaracji Polaków, do której klasy należą. Według badania CBOS, w 2020 roku przynależność do klasy średniej deklarowało 3 na 4 dorosłych obywateli naszego kraju. Jeżeli tak jest, to coś mi podpowiada, że część z nas już niedługo będzie chciała wspinać się coraz wyżej po tej niejednoznacznej i dość trudnej do zdefiniowania drabince społecznej. Jak to zrobić? Spójrzmy na schemat obrazujący przepływ pieniędzy u osoby bogatej według Roberta T. Kiyosakiego:
Źródło: Robert T. Kiyosaki, „Bogaty ojciec, biedny ojciec”
O ile można się spierać z Kiyosakim odnośnie do umiejscowienia niektórych pozycji w poszczególnych kolumnach (według autora nawet własne mieszkanie należy do pasywów, co do dziś budzi sporo kontrowersji), to główne przesłanie jest absolutnie trafne: posiadanie większej ilości pieniędzy nie rozwiązuje problemów, a nawet może je pogłębiać. Niespodziewany przypływ gotówki w postaci podwyżki pensji, otrzymania spadku czy wygranej na loterii, przy stosowaniu schematu nr 1, zakładającego wydawanie wszystkiego co mamy, najprawdopodobniej w dłuższej perspektywie spowoduje zwiększenie kosztów naszego życia. To sposób zarządzania pieniędzmi oraz ich przepływ determinuje naszą wolność finansową i stopniowe bogacenie się, a nie ich aktualna ilość.
Wracając do motoryzacji. Mimo tego, że mój dochód stale rósł, to koszty eksploatacji wymarzonego samochodu, naprawa automatycznej skrzyni biegów oraz finalnie wymiana całego silnika, w pewnym momencie doprowadziły do utraty poczucia finansowego bezpieczeństwa. Sowicie opłacałem mojego mechanika i jednocześnie spłacałem bankowi ratę za unieruchomiony na kilka tygodni samochód. Absolutny dramat. Moje marzenie nagle stało się największym zmartwieniem i kulą u nogi. Przypadek mojego auta był dość skrajny, ale z dzisiejszej perspektywy wiele mu zawdzięczam. Wystarczyły raptem 3 miesiące, abym zrozumiał, że koszty i kredyty trwają zazwyczaj o wiele dłużej niż emocje, które popychają nas do pewnych decyzji.
Źródła:
Robert T. Kiyosaki, Bogaty ojciec, biedny ojciec.
CBOS 2020
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 12.07.2024 r.
Jaką szansę na poprawienie wyniku swojego najlepszego meczu ma zawodnik NBA w kolejnym meczu? Czy - po bardzo słabym skoku narciarskim - szansa na jeszcze słabszy skok wzrasta, czy jednak maleje? „By czuć upadek, z wysoka spaść trzeba, być na dnie, by móc sięgnąć nieba” śpiewał Kazik Staszewski w utworze do ścieżki dźwiękowej kultowego już filmu „Sztos”. I, z której strony by nie spojrzeć, miał rację. Jak się okazuje, prawo to znajduje swoje uzasadnienie również w naszych finansach. Dlaczego gorsze momenty finansowe zwiastują te dobre, a te dobre mogą pomóc przygotować nas na gorsze? Po odpowiedź zapraszam do 9-tego odcinka „Oszczędnościowego espresso”.
Jest marzec 2020 roku. Rząd oficjalnie ogłasza stan epidemii w Polsce i wprowadza pierwsze restrykcje polegające m.in. na zamknięciu szkół czy zakazie zgromadzeń. Nikt nie wie, co się właściwie dzieje i kiedy sytuacja wróci na właściwe tory. Słowo „lockdown” wchodzi do powszechnego obiegu, a cały świat zaczyna jeden z najdziwniejszych okresów ostatnich dekad - pandemię Covid-19. Na potężny chaos reagują światowe rynki. Ten trudny okres uaktywnia jeden z najbardziej powszechnych mechanizmów psychologicznych. Ludzie masowo wycofują pieniądze z funduszy inwestycyjnych, dokonują zwrotów z funduszy emerytalnych, a nawet zwykłych kont bankowych, w obawie przed rzekomym upadkiem systemu bankowego. Rozpoczyna się ucieczka od potencjalnych strat i ratowanie swojego kapitału ze strachu przed jego całkowitą utratą.
Schemat paniki, przy narastającej bessie, to klasyka gatunku. Początkujący inwestorzy, którzy są na etapie entuzjazmu wywołanego wzrostem, prędzej czy później odczują gorzki smak topniejących zysków. Pytanie nie brzmi jednak: czy coś spadnie, tylko kiedy spadnie i czym ten spadek będzie spowodowany. Dokładnie taki sam schemat znajdziemy w odwrotnej sytuacji. Spadki oznaczają, że po nich najprawdopodobniej przyjdą wzrosty. W tym przypadku pytanie brzmi, kiedy nastąpi ostatni dzień spadków. Wytrawni gracze na rynkach kapitałowych dokonują szczegółowych analiz, próbując przewidzieć zachowanie danego rynku, wybranego sektora czy konkretnej spółki w określonym czasie. Większość z nas jednak nie prowadzi pogłębionych analiz czy badań rynku, ponieważ nie ma na to czasu lub wiedzy. Dla „reaktywnego” uczestnika rynku kapitałowego, czyli np. uczestnika PPK, który nie rozpoczyna dnia od analizy danych makroekonomicznych, zrozumienie zjawiska „powrotu do średniej” będzie na pewno przydatne.
Kiedy podczas wykładu dla izraelskich instruktorów lotnictwa, Daniel Kahneman - zmarły w marcu tego roku psycholog i ekonomista - tłumaczył wyższość nagradzania pilotów za poprawę wyników nad karaniem ich za popełnione błędy, jeden z instruktorów wniósł stanowczy sprzeciw, twierdząc, że po każdorazowym pochwaleniu pilota za udany manewr, następny był o wiele gorszy. Z kolei po słownym skarceniu pilota za słaby lot, następny prawie zawsze miał lepsze noty. Instruktor zauważył słuszną prawidłowość, jednak wniosek, który wysnuł na jej podstawie, był kompletnie nietrafiony, ponieważ nałożył przyczynowo-skutkową interpretację na skrajne ruchy procesu. W rzeczywistości zauważył zjawisko powrotu do średniej, w którym szansa na lepszy lot, po wykonanym niedawno bardzo dobrym locie, była znikoma, podobnie zresztą jak szansa na wykonanie jeszcze gorszego lotu, po skrajnie beznadziejnym. Według teorii powrotu do średniej, skrajne wartości mają tendencję powrotu do swoich bazowych notowań.
W marcu i kwietniu 2020 roku, podczas największych spadków notowań giełdowych, ludzie zaczęli masowo spieniężać swoje inwestycje, ponosząc straty i uciekając przed jeszcze większymi spadkami. Ci, którzy wytrzymali presję i nie wycofali swoich środków choćby z funduszy inwestycyjnych, już pod koniec roku 2020 cieszyli się odrobieniem spadków. Schemat powrotu do średnich wartości zadziałał nawet w przypadku tak wielkiego kryzysu jak pandemia Covid-19.
Dane J.P. Morgan z rynku amerykańskich akcji i obligacji za lata 1950 - 2023 wskazują, że ryzyko straty zmniejsza się wraz z biegiem lat naszego uczestnictwa na rynku kapitałowym.
Źródło: J.P. Morgan Asset Managment.
Bloomberg Barclays. LSEG Datastream, S&P Global, Strangas/Ibbotson, J.P. Morgan Asset Managment. Large cap equity represent the S&P 500 Composite and Bonds represents the Strateges/Ibbotson US Government Bond Index, the US Long-term Corporate Bond Index until 2000 and the Bloomberg Barclays US Agg. Corporate - Investment Grade Index from 2000 onwards. Returns shown are per annum and are calculated based on monthly returns from 1950 to latest available and include dividents. Past performance is not a reliable indicator of current and future results. Guide to the Markets - UK. Data as of 31 December 2023.
Czy ekonomia behawioralna dostarcza uniwersalnych narzędzi do podejmowania jedynie słusznych decyzji? Oczywiście nie. Ale na pewno pomaga się do takich decyzji zbliżyć, opisując kolejne pułapki naszego umysłu i tłumacząc ich pochodzenie. Zjawisko powrotu do średniej może więc pomóc inwestorom oczyścić swoje decyzje z targających ich emocji.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 1.07.2024 r.
Nasz umysł poszukuje już drogi ujścia dla pozyskanych właśnie, bez żadnego wysiłku, pieniędzy. Czy będzie to niewielka (ale zawsze) nadpłata raty kredytu za telewizor, czy raczej kino i popcorn? Taki „bonus”, według ekonomii behawioralnej, zdecydowana większość z nas wyda na przyjemności. Ale zaraz, zaraz, czym stuzłotówka z zeszłego roku różni się od stu złotych zarobionych w tym miesiącu?
Rachunkowość mentalna w wielu przypadkach pomaga nam organizować własne życie, w szczególności to finansowe. Przykładem jest chociażby prowadzenie kilku kont oszczędnościowych, czy rachunków z jednostkami uczestnictwa funduszy inwestycyjnych, z przeznaczeniem na różne cele (np. na wakacje, na nowy samochód, na emeryturę). Jesteśmy w stanie zaakceptować dodatkowe koszty prowadzenia kilku produktów, w zamian za poczucie kontroli nad realizacją kilku odrębnych celów. Takie mentalne zabiegi zostały nazwane przez Richarda H. Thalera mianem SIF (ang. supposedly irrelevant factors), czyli rzekomo nieistotnymi czynnikami. Owa rzekoma nieistotność odnosiła się do twierdzeń klasycznej teorii ekonomii, która pomijała te czynniki w swoich modelach, uważając je za nieracjonalne. Jak się jednak okazało, realne (nie modelowe) ludzkie zachowania istotnie wpływają na modele ekonomiczne.
Księgowy mieszkający w naszej głowie często sprowadza nas na manowce. Decyzje przez niego podjęte ciężko jest obronić za pomocą klasycznej teorii ekonomii. W odróżnieniu od księgowości sensu stricto, rachunkowość mentalna uwzględnia w swoich obliczeniach dodatkowe elementy, czyli wewnętrzne poczucie zgodności oraz żal. Potrzebując gotówki na nowy sprzęt AGD, przy jednoczesnym posiadaniu oszczędności na przyszłe wakacje, jesteśmy skłonni wziąć sprzęt na oprocentowany kredyt, aby tylko nie korzystać z pieniędzy przeznaczonych na inny cel. Nasz wewnętrzny księgowy szybciej zaakceptuje dodatkowy koszt w postaci odsetek od kredytu niż pogodzi się z mentalnym „przeksięgowaniem” pieniędzy odłożonych na wakacje. Podobnym przykładem jest inwestowanie środków na giełdzie, czy w funduszach inwestycyjnych, przy jednoczesnym utrzymywaniu debetu lub kredytu odnawialnego na koncie osobistym. Mimo tego, że bilans odsetek płaconych od kredytu i zysków kapitałowych od inwestycji w fundusze jest równy zeru, lub nawet ujemny, decydujemy się utrzymywać ten złudny stan. Uciekamy tym samym od poczucia straty związanej ze spłatą zadłużenia i koncentrujemy się na samych zyskach z inwestycji. Powyższe sytuacje są przykładem tzw. „wąskiego kadrowania”, a więc zjawiska, w którym dążymy do zamknięcia każdego mentalnego rachunku zyskiem lub przynajmniej zminimalizowaniem straty. Gdy tylko spojrzymy na nasze złudnie podzielone wyniki finansowe, jak na jeden spójny problem i zastosujemy tzw. „szerokie kadrowanie”, często okaże się, że podjęlibyśmy zupełnie inne decyzje.
Wróćmy do wakacyjnych porządków. Według badań przeprowadzonych przez Richarda H. Thalera, im mniej kojarzymy dane pieniądze z pracą, którą musielibyśmy wykonać, aby je zarobić, tym łatwiej jest nam wydać te pieniądze na przyjemności i nagrody. Mimo tego, że na zeszłoroczne 100 zł musieliśmy pracować tak samo, jak na 100 zł zarobione w bieżącym miesiącu, nasz umysł zaksięguje je w kategorii darmowych pieniędzy. Kluczem jest tutaj nasza krótka pamięć i wspomniane wcześniej wąskie kadrowanie, ponieważ do naszej „umysłowej koperty”, o nazwie miesięczny budżet, dochodzi nam nagle 100 zł spoza zarządzanych przez nas środków.
Nasz umysł prowadzi mentalne rachunki, nadając niejednakowe wagi dla posiadanych środków lub poniesionych strat. Jak się okazuje, to nie nominalna wartość naszych pieniędzy ma dla nas znaczenie podczas zarządzania budżetem, a źródło ich pochodzenia, okoliczności ich pozyskania oraz poczucie wewnętrznej spójności. Ponadto patrzymy na nasze finanse jak na oddzielne „rachunki mentalne”, ponieważ daje nam to poczucie kontroli nad naszymi sprawami. Niestety, to poczucie jest często złudne. Nie lubimy łamać samodzielnie ustalonych zasad. Jednak czy te zasady zawsze mają sens?
Źródła: Richard H. Thaler, Zachowania niepoprawne. Tworzenie ekonomii behawioralnej.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 14.06.2024 r.
Kreowanie potrzeby posiadania czegoś, o istnieniu czego jeszcze dzień wcześniej nie mieliśmy pojęcia, została opanowana do perfekcji. Dotyczy to zarówno firm, które chcą nam coś sprzedać, jak i instytucji, które chętnie pożyczą nam na te cele pieniądze. Walka z wszechobecnymi konsumenckimi pokusami jest trudna i nierówna. Świat oferuje nam coraz więcej, a my chcemy iść z nim ramię w ramię. Czasami takie sytuacje mogą spowodować dyskomfort, a nawet doprowadzić do frustracji. Co więc zrobić, gdy bardzo chcemy coś mieć, a nie mamy na to pieniędzy? W takich sytuacjach “pomocną dłoń” podaje zazwyczaj bank proponujący pożyczkę, kartę kredytową lub, bardzo modne ostatnio, raty „zero procent”. Dyskomfort znika, ale niestety tylko na jakiś czas. Owa „pomocna dłoń” bardzo często okazuje się jednak kulą u nogi, którą ciągniemy za sobą przez kolejne miesiące albo lata, nie pamiętając już na co przeznaczyliśmy obciążającą nas pożyczkę lub kredyt. Jeżeli aktualnie nie stać nas na coś, to powinna nam się zapalić czerwona lampka. Najwidoczniej należy jeszcze poczekać, zamiast pozwalać sobie na kolejne zadłużenie
Jeżeli nasz sposób zarządzania finansami osobistymi polega na zaciąganiu pożyczek oraz nowych kredytów, to paradoksalnie, mimo zwiększenia dochodów i otrzymywania premii, będziemy stawać się coraz biedniejsi. W tym przypadku poczucie bogacenia się, wraz ze wzrostem wynagrodzenia, może okazać się złudne. Aby oszacować nasz rzeczywisty stan majątkowy, możemy obliczyć swoją osobistą wartość netto. Co to takiego? Osobista wartość netto to nic innego jak „inwentaryzacja” naszej aktualnej sytuacji majątkowej. Do obliczenia tego wskaźnika będziemy potrzebowali danych z dwóch obszarów:
Pierwszy obszar to wszelkie posiadane aktywa, czyli oszczędności, stan rachunku PPK czy też samochód, rower, sprzęty RTV i AGD, biżuteria itp., czyli rzeczy, za które jesteśmy w stanie otrzymać pieniądze. Mogą to być również rzeczy niematerialne - kluczowa jest jednak możliwość ich spieniężenia. Przy każdej z wypisanych pozycji dopisujemy jej wartość w złotówkach. Ważne jest to, abyśmy wycenili te rzeczy po ich dzisiejszej, realnej cenie (nie po cenie, po której je nabyliśmy).
W drugim obszarze wypisujemy wszystkie nasze zobowiązania. Będą to kredyty i pożyczki gotówkowe (ich wartość nominalna wraz z odsetkami), raty, kredyt hipoteczny, karta kredytowa, limit (debet) na rachunku bankowym, niezapłacone mandaty czy podatki do opłacenia. Tak samo jak w aktywach, tutaj również przy każdej pozycji dopisujemy wartość zobowiązania w złotówkach.
Po zsumowaniu wartości z dwóch obszarów, dokonujemy prostego obliczenia polegającego na pomniejszeniu wartości złotówkowej aktywów o łączną wartość zobowiązań. Wynik równania pokaże nam naszą realną wartość finansową.
Dla zobrazowania przykład mojej 35-letniej koleżanki. Jako pracownik kadry zarządzającej często korzystała z kart kredytowych, co w połączeniu ze słabością do ubrań i kosmetyków marek premium czyniło z niej jedną z lepszych klientek galerii handlowych. Spłacała również raty kredytu hipotecznego. Miesięczne spłacanie zadłużenia nie stanowiło problemu do momentu, gdy wskutek reorganizacji jej stanowisko zostało zlikwidowane. Nie mając innego źródła dochodu oraz oszczędności, za to obciążenia związane z kartami kredytowymi oraz kredytem hipotecznym, jej realna wartość finansowa stała się ujemna. Kilka kolejnych lat zajęło jej mozolne gromadzenie aktywów.
Osobista wartość netto może skłonić nas do refleksji nad postrzeganiem otaczającej nas rzeczywistości. Jak się okazuje, bardzo często za wystawnym stylem życia kryją się niewidoczne zobowiązania, które niestety kiedyś trzeba będzie spłacić. Może to dotyczyć zarówno nas samych, jak i naszych najbliższych. Wskaźnik osobistej wartości netto może pomóc nam w podejmowaniu bardziej racjonalnych decyzji konsumenckich i lepszym planowaniu wydatków. Już samo monitorowanie naszej wartości finansowej i dążenie do jej zwiększenia może dać nam spory zastrzyk motywacji. Kontrola własnych finansów osobistych i konsekwentne dążenie do ich poprawy, to milowy krok w kierunku finansowej wolności.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 29.05.2024 r.
Dostawca Internetu, operator energii czy też bank, w którym mamy kredyt hipoteczny, to nasi stali partnerzy, o których interes finansowy dbamy w pierwszej kolejności, robiąc im przelew zaraz po otrzymaniu wynagrodzenia. Bardzo dobrze, że dotrzymujemy terminów płatności i jesteśmy konsekwentni w wywiązywaniu się z zobowiązań finansowych wobec innych. Nie zapominajmy jednak o tym, że to my sami powinniśmy być pierwszym i najważniejszym beneficjentem własnej pracy oraz zarobionych pieniędzy.
Aby uporządkować nasze finanse osobiste, powinniśmy przede wszystkim wzmocnić nasze nawyki i przekonania związane z pieniędzmi. W tym celu, w pierwszej kolejności będzie nam potrzebna prywatna instrukcja obsługi gotówki. Tak jak podczas jazdy samochodem musimy przestrzegać znaków i prawa ruchu drogowego, tak i pieniądze oraz ich obsługa wymagają od nas stosowania się do pewnych reguł. Dziś chciałem Wam opowiedzieć o podstawowej zasadzie oszczędnościowej, która brzmi „najpierw zapłać sobie”.
„Jak zostanie mi na koniec miesiąca, to odłożę”, „Sprawdzę swoje konto po urlopie
i wszystko, co zostanie, przeleję na fundusz inwestycyjny lub na konto oszczędnościowe”. Jeżeli powyższe sytuacje są Ci znane i, tak jak w większości przypadków, kończyło się tylko na planach, powinieneś wprowadzić do swojego życia jeden prosty nawyk. Tym nawykiem jest przelewanie określonej sumy pieniędzy (np. kwotowo lub procentowo w stosunku do wysokości wynagrodzenia) na oddzielne konto lub fundusz zaraz po otrzymaniu wynagrodzenia i jeszcze przed opłaceniem rachunków. Ta z pozoru prosta rzecz potrafi diametralnie zmienić naszą sytuację finansową już po kilku miesiącach. Aby pomóc sobie samemu w wyrobieniu odpowiedniego nawyku, możemy dodatkowo skorzystać ze zlecenia stałego w bankowości elektronicznej, ustalonego na jeden dzień po wpływie wynagrodzenia. Automatyzacja tego procesu wspomoże w szczególności osoby, które mają „lekką rękę” do wydawania pieniędzy na bieżącą konsumpcję.
Aby jeszcze bardziej przekonać Cię do płacenia samemu sobie, podczas opłacania rachunków postaw się jak równy z równym w stosunku do odbiorców Twoich przelewów (bank, telekom, dostawca energii) i ustaw się w kolejce jako pierwszy, najważniejszy odbiorca z tej listy. Twoja finansowa przyszłość jest równie ważna jak teraźniejszość. Twój przelew oszczędności na konto IKE, IKZE, fundusz inwestycyjny czy konto oszczędnościowe to oznaka troski o samego siebie i swoją przyszłość. Pozbywając się całej gotówki z naszego miesięcznego wynagrodzenia stajemy się swoistym przekaźnikiem pieniędzy. Nasze konto „przerzuca” je z jednego miejsca na drugie, nie zostawiając nic dla siebie. Odkładanie nawet najmniejszych kwot utrwali w nas nawyki, które dla finansowego bezpieczeństwa są nawet ważniejsze niż ich wysokość.
Regularne i konsekwentne budowanie kapitału daje nam coś więcej niż fizyczne oszczędności. Poza funkcjami stricte ekonomicznymi, pieniądze wpływają również na nasze poczucie bezpieczeństwa, ogólne samopoczucie czy odczuwalny poziom szczęścia. Przyjmując własne zasady dysponowania swoim zasobem finansowym i kreując w sobie dobre nawyki obchodzenia się z pieniędzmi, możemy więc mieć wpływ na najważniejsze aspekty naszego życia. Pamiętajmy, że droga od bycia kontrolowanym przez pieniądze do kontroli nad pieniędzmi nie jest długa, a jej klucz leży w odpowiednich nawykach.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 15.05.2024 r.
W XVIII wieku szwajcarski matematyk i fizyk Daniel Bernoulli stwierdził,
że podarowanie 20 dukatów osobie posiadającej 200 dukatów będzie miało dokładnie taką samą użyteczność, jak podarowanie 10 dukatów komuś, kto aktualnie posiada ich 100. I oczywiście miał rację.
Co tak naprawdę nadaje wartość naszym pieniądzom?
Ostatnie trzy lata to cenowy „roller coaster” dla naszych portfeli. Czasami z niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w etykiety upewniając się, czy podana cena to aby na pewno za sztukę, a nie za kilogram. Ten okres zmienił nasze podejście do tego jak i co kupujemy. Przede wszystkim zmienił sposób podejmowania decyzji. O wiele większe znaczenie przypisujemy cenie oraz praktycznym aspektom produktów. Według raportu wydanego przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Wiedzy Think! “Konsumpcja w warunkach wysokiej inflacji”* wydatki 60% Polaków podczas okresu wysokiej inflacji wzrosły średnio o 57%. Z drugiej strony 61% Polaków zadeklarowało, że zmiany w ich decyzjach konsumenckich nie są trwałe i utrzymają się wyłącznie do momentu, w którym wskaźnik inflacji zacznie spadać.
John F. Kennedy powiedział kiedyś: “Chińczycy, by napisać słowo „kryzys”, wykonują dwa pociągnięcia pędzla. Jedno oznacza zagrożenie, drugie szansę. W kryzysie bądź świadomy zagrożenia, ale rozpoznawaj też szansę”. Czy w takim razie zobaczyliśmy zagrożenie, ale nie dostrzegliśmy szansy na długotrwałą zmianę naszego zachowania?
Wyobraź sobie sytuację, w której jedziesz do elektromarketu kupić telewizor. Na ten cel chcesz przeznaczyć ok 6000 zł. Na miejscu znajdujesz swój wymarzony egzemplarz w cenie 5750 zł. Dowiadujesz się jednak, że całkiem niedaleko, w innej galerii handlowej jest taki sam egzemplarz w cenie 5700 zł (0,9% taniej). Pytanie: kupujesz na miejscu, czy jedziesz do innej galerii?
Weźmy teraz inny przykład. Jedziesz do sklepu kupić buty. Na miejscu znajdujesz świetną parę w cenie 200 zł. Przy okazji dowiadujesz się, że w innym sklepie w okolicy te same buty można kupić za 150 zł (25% taniej). Pytanie: jedziesz do drugiego sklepu po tańszą parę?
W sytuacji numer jeden prawdopodobnie kupiłeś/aś droższy telewizor na miejscu, natomiast w drugiej pojechałeś/aś po tańszą parę butów lub byłeś/aś bardzo blisko podjęcia takiej decyzji. Świadome nieskorzystanie z 25% obniżki może wiązać się z wewnętrznym dyskomfortem. Co sprawia, że ta sama pięćdziesięciozłotówka popycha nas do zgoła różnych decyzji konsumenckich? Przecież zarówno w jednym jak i drugim przypadku mówimy o dokładnie tej samej kwocie oszczędności.
Wspomniany na początku Bernoulli sformułował kiedyś następującą ideę: ludzkie wybory nie opierają się na wartości pieniężnej, ale na ich użyteczności. Okazuje się, że to nie nominalna wartość pieniądza nadaje kierunek naszym decyzjom, tylko punkt odniesienia i stan posiadania. Oczywiście nie chodzi o to, aby przemierzać całe miasto w poszukiwaniu tańszej puszki pomidorów. Jednak już samo odróżnienie pojęcia użyteczności od nominalnej wartości pieniądza, a więc refleksja, czy nasz chwilowy stan posiadania lub punkt odniesienia (czyli kwota, w ramach której podejmujemy decyzję) nie sprowadza nas na manowce, powinno pomóc nam w dokonywaniu bardziej racjonalnych decyzji konsumenckich. Rozumienie tego zjawiska w szczególności przyda nam się w jednakowym postrzeganiu tej samej stuzłotówki zaraz po wypłacie oraz na parę dni przed otrzymaniem wynagrodzenia.
Źródła:
*Raport_Konsumpcja_w_warunkach_wysokiej_inflacji (zdrowiefinansowe.pl)
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 29.04.2024 r.
Gdybym zapytał Was o to, z czym kojarzy Wam się Skandynawia, pewnie większości z Was przyszłaby na myśl znana marka mebli, oszczędne, a zarazem stylowe wnętrza oraz elegancki umiar. Czy skandynawski styl może dotyczyć również finansów osobistych? Okazuje się, że nawet bardzo. Dziś o tym, co łączy filozofię „living lagoom”, czyli szwedzką „drogę środka”, i badania brytyjskich naukowców nad oszczędnościami.
Mało jest tak niejednoznacznych i trudnych do zdefiniowania pojęć jak szczęście. Na nasze zadowolenie z życia składają się takie czynniki, jak wysokość dochodu, zdrowie, rodzina, relacje czy posiadanie dzieci. Brytyjska firma badawcza Centre for Economics and Business Research(CEBR) we współpracy z Barclays opublikowała w 2019 roku raport* z analizą tego, jak finanse wpływają na szczęście. Badanie zostało przeprowadzone na podstawie analizy danych 30 000 gospodarstw domowych w Wielkiej Brytanii. Większość dotychczasowych badań koncentrowała się na związku między wysokością dochodu a szczęściem, pomijając aspekt ogólnego stanu naszych finansów, w tym oszczędności. Częstym wnioskiem tych opracowań było stwierdzenie, że pieniądze dają szczęście tylko do określonej wysokości dochodu. Po przekroczeniu magicznej „średniej” bariery wynagrodzenia, szczęście przestawało wzrastać wraz ze wzrostem dochodu.
Z przeprowadzonych analiz CEBR wynika, że kwota, jaką oszczędzają badani, jest bardziej wiarygodnym wskaźnikiem zadowolenia z życia niż inne zmienne finansowe, takie jak dochód. Mało tego. Większą satysfakcję z życia można osiągnąć poprzez większe oszczędności, bez konieczności zarabiania więcej. Według raportu, osoby, które stale korzystają z narzędzia oszczędnościowego (fundusz, konto), były o 6,2 punktu procentowego szczęśliwsze od osób, które takiego produktu nie posiadały. Już samo założenie konta oszczędnościowego, przez osobę nieposiadającą wcześniej żadnego podobnego produktu, zwiększało prawdopodobieństwo podwyższenia zadowolenia z życia o 1,3 punktu procentowego. Wyniki te można tłumaczyć wzrostem poczucia bezpieczeństwa, które z kolei przekłada się na nasze ogólne samopoczucie.
Osoby z badanych gospodarstw domowych, które oszczędzają co najmniej 10% swojego miesięcznego dochodu, uzyskały w badaniach średni wynik zadowolenia z życia na poziomie 5,50 (w 7-stopniowej skali). Dla porównania, osoby, które oszczędzają poniżej 2% swojego dochodu, uzyskały średni wynik na poziomie 5,07, czyli o 6,14 punktu procentowego mniej. Aby to lepiej zobrazować, wzrost szczęścia o 10 punktów procentowych w kwestii zadowolenia z życia jest jak przejście z cieszenia się „średnim” zdrowiem do cieszenia się „dobrym lub bardzo dobrym” zdrowiem.
Daniel Kahneman w swojej książce Pułapki Myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym opisuje przeprowadzone przez siebie badanie** na studentach ze słonecznej Kalifornii oraz stanów Ohio i Michigan, w których słońca i ciepła jest zdecydowanie mniej. Badanie miało na celu ocenę poziomu szczęścia Kalifornijczyków a także sprawdzenie, co na temat mieszkania w Kalifornii myślą osoby z chłodniejszych stanów. Studenci z Ohio i Michigan zgodnie uważali, że statystyczny Kalifornijczyk jest o wiele bardziej zadowolony z życia niż mieszkaniec Ohio i Michigan, ze względu na sprzyjający klimat i towarzystwo palm. Co ciekawe, po porównaniu wyników z obu stanów Ameryki okazało się, że nie ma absolutnie żadnej różnicy w deklarowanym poziomie szczęścia między mieszkańcami Kalifornii, a ludźmi mieszkającymi w Ohio i Michigan. Dlaczego więc wydaje nam się, że klimat może przekładać się na poziom szczęścia? Zjawisko to nosi nazwę „Myślenia wyrywkowego” (ang. focussing illusion). Wyobrażając sobie szczęśliwe życie, zbyt dużą wagę przywiązujemy do aspektów, do których zbyt szybko się przyzwyczajamy i o których zbyt często nie myślimy, pomijając całą gamę innych czynników wpływających na nasz dobrostan. Podobny schemat myślowy towarzyszy nam podczas wyobrażeń o posiadaniu określonej sumy pieniędzy. Samo posiadanie okazuje się mniej ważnym wyznacznikiem zadowolenia z życia niż to, jak bezpiecznie czujemy się w swojej ogólnej sytuacji finansowej.
Wróćmy do Europy i rześkiej Skandynawii. Mieszkańcy Szwecji wyznają zasadę życia „w sam raz”, „po środku”, „ani za dużo, ani za mało”. Filozofia ta pozwala zwiększyć swoje samopoczucie poprzez zmianę nawyków finansowych i rozpoczęcie oszczędzania choćby małych kwot, aby zachować harmonię między codziennością a zwiększonym poczuciem finansowego bezpieczeństwa. To, że niskie dochody nie muszą być przyczyną braku oszczędności starałem się udowodnić już w pierwszym artykule serii Oszczędnościowego Espresso. Pamiętajmy, że już drobne kroki i oszczędzanie małych kwot może podnieść nasz poziom zadowolenia z życia. Filozofia Living Lagoom wiąże się z pewnym umiarem, który możemy rozumieć jako złoty środek między konsumpcją a oszczędzaniem.
Źródła:
*Living Lagom – challenging perceptions of wealth; A report by Cebr with Barclays
**Daniel Kahneman, Pułapki Myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, str. 534-535
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 15.04.2024 r.
Kiedy karty kredytowe wchodziły do powszechnego obiegu, ich operatorzy prowadzili ciekawą batalię z właścicielami sklepów i stacji benzynowych w Stanach Zjednoczonych. Każda transakcja kartą wiązała się z koniecznością zapłaty na rzecz operatora prowizji, którą sprzedawcy szybko przenieśli na klientów, różnicując cenę tych samych towarów w zależności od sposobu płatności. Klienci gotówkowi płacili więc za napój dolara, a klienci, którzy dokonywali transakcji kartą, za ten sam napój dopłacali 3 centy. Broniąc się przed negatywnym odbiorem kart w społeczeństwie amerykańskim, lobby kredytowe wpadło na prosty, ale genialny pomysł. Formuła „dodatkowa opłata za płatność kartą”, która zdobiła każdą amerykańską ladę sklepową, zmieniła brzmienie na „rabat za płatność gotówką”. Co tam się tak naprawdę wydarzyło?
Efekt ram interpretacyjnych (z ang. framing effect) to jedno z najskuteczniejszych narzędzi w rękach działów marketingowych, polityków czy handlowców. W wielu przypadkach czujemy go instynktownie. Jednak czy zawsze jesteśmy w stanie się przed nim obronić? W toku ewolucji nasz organizm wytworzył w sobie naturalną obronę w postaci ucieczki przed zagrożeniem. Ochrona tego, co posiadamy, jest instynktownie ważniejsza niż chęć zdobywania nowego. Mimo rozumienia tych zasad bardzo ciężko jest nam oszukać to, na co ewolucja pracowała setki tysięcy lat. Operatorzy kart kredytowych bardzo dobrze znali zasadę "bardziej boimy się strat niż cenimy zyski". Ludzie łatwiej zrezygnują ze zniżki, niż pogodzą się z naliczeniem dodatkowej opłaty.
Przyjrzyjmy się dwóm poniższym pytaniom.
Czy przyjmiesz zakład, w którym ktoś proponuje Ci 10% prawdopodobieństwa wygrania 95 zł i 90% prawdopodobieństwa utraty 5 zł?
Czy zapłacisz 5 zł za los, który daje 10% prawdopodobieństwa wygrania 100 zł i 90% braku jakiejkolwiek wygranej?
Z punktu widzenia czystej ekonomii te dwa przykłady niczym się od siebie nie różnią. Zarówno w pierwszej, jak i drugiej sytuacji, wybieramy między dużym ryzykiem zmniejszenia stanu posiadania o 5 zł, a mniejszą szansą zarobienia 95 zł. Mimo tego, zdecydowana większość osób odpowiada twierdząco na pytanie numer dwa. Ludzki umysł o wiele łatwiej zaakceptuje poniesiony koszt pustego losu niż ewentualną stratę wynikającą z rezultatu zakładu.
Być może dlatego tyle osób nadal gra w gry hazardowe (w 2017 roku deklarowało to 67% Polaków*), a jednocześnie tak niewiele osób inwestuje wolne środki chociażby w fundusze inwestycyjne. Mimo, że szansa na trafienie szóstki w lotto wynosi 1 do 14 milionów (0,0000072%), nasz umysł paradoksalnie bardziej akceptuje koszt takiego losu niż nieporównywalnie mniejsze ryzyko utraty środków przy inwestycjach.
1 stycznia 2023 roku weszła w życie unijna dyrektywa Omnibus, która nakazuje sprzedawcom podawanie najniższej ceny towaru z ostatnich 30 dni. Podczas robienia zakupów jesteśmy więc w stanie podejmować o wiele bardziej racjonalne decyzje konsumenckie. Omnibus jest ciekawą tarczą dla konsumenta przed efektem framingu, czyli zbyt dużego wpływu sieci handlowych na interpretację ponoszonych kosztów. Jednak ramy interpretacyjne nie dotyczą wyłącznie cen. Przykłady można znaleźć chociażby na etykietach produktów spożywczych. 70% chudego mięsa w sztuce to jednocześnie 30% tłustego. Można sobie jednak łatwo wyobrazić, jak na decyzje o zakupie mięsa wpływałoby eksponowanie procentowej ilości tłuszczu. Inny przykład: Ta sama para butów w dwóch różnych sklepach internetowych kosztuje 250 zł. Różnica jest jednak taka, że w pierwszym przypadku jest to cena regularna, a w drugim wynika z 50% przeceny (pierwotna cena przed upustem to 500 zł). Pierwsza oferta przedstawia zakup jako stratę 250 zł, natomiast druga oferta daje klientowi złudzenie, że wybierając tę opcję zaoszczędzi 250 złotych. Ponieważ jest to przedstawiane jako zysk, klienci chętniej wybierają drugą, przecenioną opcję.
Czy przed ramami interpretacyjnymi trzeba się bronić? Uważam, że świadomość istnienia tego zjawiska i rozumienie przyczyn jego powstawania pomoże nam w podejmowaniu lepszych i bardziej konsekwentnych decyzji. Zarówno tych konsumenckich, jak i tych dotyczących zwykłej codzienności. Dyrektywa Omnibus jest dobrym wstępem do „systemowej” obrony przed framing effect. Być może kiedyś zobaczymy w kasynach napisy określające prawdopodobieństwo przegrania pieniędzy w danym dniu?
* zgodnie z informacją wskazaną w artykule opublikowanym pod linkiem:
www.money.pl/gielda/wiadomosci/artykul/totolotek-dwoch-na-trzech-polakow-wydaje,251,0,2392571.html
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 27.03.2024 r.
W 2019 roku byłem na dwóch świetnych wieczorach kawalerskich moich bliskich przyjaciół. Mimo rewelacyjnych wspomnień z obydwu wydarzeń, istniała między nimi zasadnicza różnica dotycząca diametralnie różnych sposobów ich organizacji.
W pierwszym przypadku każdy z 12 zaproszonych gości musiał nie tylko potwierdzić, czy chce uczestniczyć w wieczorze kawalerskim, lecz także demokratycznie wybrać termin, rodzaj atrakcji, miejsce, a nawet godzinę rozpoczęcia imprezy, wypełniając specjalnie przygotowane ankiety. Zanim jednak wieczór kawalerski doszedł do skutku, kilkunastu bliższych lub dalszych znajomych zdążyło się kilkakrotnie pokłócić podczas ożywionych dyskusji online, a finalna liczba uczestników imprezy spadła z 12 do 7 osób.
W przypadku drugiego wieczoru kawalerskiego każdy z 14 ustalonych gości otrzymał od organizatora informacje o terminie, godzinie i miejscu imprezy, a także o zaplanowanych atrakcjach. Kluczowe w tym zaproszeniu było jednak ostatnie zdanie, które brzmiało następująco: “Jeżeli chcesz się wypisać z imprezy, wyślij mi prywatną wiadomość z uzasadnieniem, dlaczego nie możesz uczestniczyć w tym ważnym dla naszego przyjaciela dniu, abym mógł mu to przekazać.”. Jak się pewnie domyślacie, nawet osoby, które miały już jakieś plany na ten dzień, bez problemu z nich zrezygnowały i na imprezę dotarła cała „zapisana” czternastka.
Organizator drugiego wydarzenia zastosował nieświadomie coś, co Richard H. Thaler, noblista z dziedziny ekonomii, nazwał libertariańskim paternalizmem. Stosowanie tak zwanej domniemanej zgody lub automatycznego zapisu z prawem do rezygnacji ma szerokie zastosowanie w wielu dziedzinach naszego życia, chociażby w decyzji dotyczącej oszczędzania w PPK.
Podejmowanie ważnych decyzji dotyczących bezpieczeństwa finansowego, przyszłości czy zdrowia, wymaga – według ekonomii behawioralnej - zastosowania pewnej architektury wyboru. Architektury, która nakieruje nas na odpowiednie tory, z których możemy dobrowolnie zejść lub też całkowicie je ominąć, korzystając z prawa do samodzielnego wyboru. Powodem stosowania domniemanej zgody z prawem do rezygnacji (tzw. opt-out, jak np. w PPK) lub domniemanego braku zgody z możliwością jej wyrażenia (tzw. opt-in, jak np. w RODO) jest brak wystarczającej wiedzy w społeczeństwie w zakresie podejmowania słusznych dla siebie decyzji. Badania dr hab. Katarzyny Sekścińskiej z Uniwersytetu Warszawskiego, przeprowadzone w 2023 roku na grupie osób w wieku 18-30 lat, pokazały niepokojący rozdźwięk między oczekiwaniami emerytalnymi młodych osób a tym, jaka zastanie ich rzeczywistość. 83% badanych uważa, że ich emerytura wyniesie więcej niż 30% ostatniego wynagrodzenia, podczas gdy prognozowana stopa zastąpienia dla tej grupy wiekowej wyniesie - według ZUS – maksymalnie 28%. 32,4% badanych twierdzi z kolei, że po przejściu na emeryturę na ich konta będzie wpływać między 100% a 200% ich etatowego wynagrodzenia. Pojawia się więc tutaj bardzo istotne pytanie: po co troszczyć się o swoją finansową przyszłość już w młodym wieku, skoro żyje się w przekonaniu, że nie ma takiej potrzeby?
Inercja, czyli postawa cechująca się biernością i niechęcią do działania, to dla libertariańskiego paternalizmu odnawialne źródło energii o niekończących się zasobach. Zarówno prywatne, jak i rządowe plany emerytalne, od Stanów Zjednoczonych aż po Nową Zelandię, korzystają z opcji domyślnego zapisu z prawem do rezygnacji (opt-out). Polska przyjęła tę strategię w ustawie o pracowniczych planach kapitałowych z 2018 roku. Pierwszy autozapis do PPK odbył się w kwietniu 2023 roku i - według danych Polskiego Funduszu Rozwoju - przełożył się na ok. 11% nowych uczestników PPK. Kolejny autozapis będzie w kwietniu 2027 roku. I tak co 4 lata.
Architektami wyboru są dziś instytucje, korporacje, rządy, ale również działy HR czy zarządy firm, ponieważ mają wpływ nie tylko na ilość dostępnych opcji, ale i na sposób ich wyboru. Komórki kształtujące politykę personalną czy kulturę organizacyjną mają coraz większe przełożenie na istotne decyzje swoich pracowników. Decyzje te mają z kolei swoje wymierne konsekwencje w niedalekiej lub dalszej przyszłości. Richard H. Thaler nazywa tę rolę terminem “Nudge” (z ang. impuls, szturchnięcie, popchnięcie w dobrym kierunku). Tworzenie torów do podejmowania dobrych, zabezpieczających przyszłość decyzji stanie się już niebawem kluczowym wyzwaniem dla działów personalnych. Instytucje finansowe oraz HR powinny być w kwestii emerytur dla swoich pracowników i klientów tym, kim jest przewodnik dla zagubionego w nieznanym miejscu turysty.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 18.03.2024 r.
Czy dyskontowanie hiperboliczne odpowiada za niskie oszczędności Polaków na tle innych krajów? Oczywiście nie. Stanowi jednak wstęp do podjęcia rozmowy o naszych nawykach, przyzwyczajeniach i wynikających z nich konsekwencjach, którymi zajmiemy się w kolejnych publikacjach TFI PZU.
Aby ujednolicić miarę siły nabywczej poszczególnych krajów, posługujących się różnymi walutami, różnymi cenami dóbr, osiągających różne poziomy wynagrodzeń, stosuje się wskaźnik PPS (Standard Siły Nabywczej, ang: Purchasing Power Standard). 6 krajów o większych oszczędnościach posiadało mniejszą siłę nabywczą niż Polska, a mimo to udało im się odłożyć o wiele więcej. Te kraje to Słowacja (5,3%), Węgry (13,4%), Litwa (4,8%), Łotwa (3,5%), Portugalia (6,5%) i Chorwacja (6,4%). Oczywiście można pokusić się o analizę każdej sytuacji indywidualnie, jednak mówimy tu nie o jednym, a o sześciu przypadkach. To zachęca nas do poszukiwania odpowiedzi w trochę innych rejonach niż zasobność naszych portfeli.
W przeciwieństwie do klasycznej teorii ekonomii, ekonomia behawioralna próbuje zrozumieć wpływ czynników psychologicznych i socjologicznych na podejmowane decyzje konsumenckie. Wpływ nieuświadomionych błędów poznawczych i emocji często prowadzi do nieracjonalnych decyzji, mających swoje konsekwencje w naszych portfelach.
Gdyby - zamiast umysłów targanych emocjami - nasze szyje nosiły komputery wyposażone w potężne moce obliczeniowe, teoria racjonalnego wyboru raczej nie miałaby się czego obawiać. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś proponuje nam wybór: 500 zł dziś lub 1000 zł jutro. Decyzja wydaje się oczywista. Jeden dzień i do naszej kieszeni wędruje 500 zł więcej. Co się stanie jeżeli dodamy tu czynnik czasu, czyli 500 zł dziś lub 1000 zł za 12 miesięcy? Wybór nie jest już taki oczywisty, a większość badanych wybierze wypłatę mniejszą, ale natychmiastową. Gdy jednak odsuniemy perspektywę otrzymania 500 zł na 4 lata, a 1000 zł na 5 lat, będziemy skłonni poczekać na 1000 zł ze względu na długi horyzont czasowy obydwu opcji.
Preferowanie nagrody natychmiastowej - w opozycji do większej, ale odległej w czasie - nosi nazwę dyskontowania hiperbolicznego. Zjawisko to zostało dogłębnie zbadane przez ekonomię behawioralną i wywarło ogromny wpływ na postrzeganie tego, w jaki sposób ludzie podejmują decyzje wraz z ich konsekwencjami. Odłożenie dzisiaj pieniędzy na konto oszczędnościowe czy zasilenie konta emerytalnego wiąże się z odrzuceniem teraźniejszej gratyfikacji. Przyszły, bliżej niezdefiniowany termin skorzystania z oszczędności może powodować wewnętrzny dyskomfort. Nasz umysł dokona mentalnego zaksięgowania oszczędności po stronie strat. Dyskontowanie hiperboliczne promuje natychmiastową satysfakcję i zachęca do podejmowania impulsywnych decyzji. Jednocześnie sprawia, że długoterminowe korzyści, wynikające z decyzji, są mniej oczywiste i mniej wartościowe, co zmusza nas do wybrania natychmiastowej, mniejszej nagrody. Ta pułapka myślenia objawia się również w wielu codziennych aspektach naszego życia. Pojechać na zakupy i zrobić obiad w domu na dwa dni czy wejść za chwilę do restauracji? Kupić dziś droższy sprzęt AGD w markecie czy zamówić tańszy w internecie i odczekać kilka dni? Jak widać, konsekwencje dyskontowania mają realny wpływ nie tylko na sposób naszego myślenia, ale również na nasze portfele.
Łukasz Buczyński
Data publikacji: 05.03.2024 r.
NOTA PRAWNA
Informacje zawarte na stronie internetowej mogą zawierać treści reklamowe i nie mogą stanowić wystarczającej podstawy do podjęcia decyzji inwestycyjnych. Przed podjęciem ostatecznych decyzji inwestycyjnych należy zapoznać się z prospektem informacyjnym oraz dokumentem zawierającym kluczowe informacje. Inwestycje w fundusze inwestycyjne są obarczone ryzykiem inwestycyjnym. Fundusze ani TFI PZU SA nie gwarantują, że zrealizujesz założony cel inwestycyjny lub uzyskasz określony wynik inwestycyjny. Należy liczyć się z możliwością utraty wpłaconych środków. Wyniki inwestycyjne, które Fundusz osiągnął w przeszłości, nie są gwarancją ani obietnicą, że Fundusz osiągnie określone wyniki w przyszłości. Fundusze i subfundusze są zarządzane aktywnie i pasywnie.
Tel. 22 640 05 55
ppk@pzu.pl